Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/224

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
220
KORNEL MAKUSZYŃSKI

Niechaj się cieszą w rozkwitniętym sadzie
Ludzie, co nawet w snach nie byli smutni,
Niech słońce ręce swe pajęcze kładzie
Na trubadurów wyzłoconej lutni
I niech im piosnkę z strun złocistych dzwoni
O łzach pachnących i o włosów woni.

A nasza miłość nocą zmartwychwstaje,
Aby do grobu znowu zejść o wschodzie
I z słów słodyczy śmierci sprawę zdaje,
Bowiem nienawiść jest w dusz naszych rodzie.
Lecimy w ciemność jako w ciepłe kraje
Ptaki z północy. Jak zbłąkane łodzie
Do brzegów nocy płyniemy z oddali
Po rozhukanej i burzliwej fali...

...To nic, Giulietto.... To cyprys szeleści
Samotny, bowiem przez sen śni o lesie.
Dnia niema jeszcze, bo o dniu nam wieści
Skowronek czujny natychmiast przyniesie,
Kiedy je dojrzy... To fontanna pieści
Krzak śpiącej róży... To tak cisza pnie się
Po wiązach bluszczów, strwożona i drżąca
I jak łzy, z liści krople rosy strąca.

To nic, Giulietto!... Noc, pani łaskawa
Uśpiła stróżów, że nam snów nie chwycą;