Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/208

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
204
KORNEL MAKUSZYŃSKI

Wołając zdala; że w sali ze złota
Pani jej chwile na różaniec niże,
Modląc się o to, by ma cudna flota
Przybyła prędko, by łabędzie chyże
Wiatr wzięły w skrzydła, płynąc po tej fali
W której się zorza płomieniami pali.

Miłość dziecinna roi sny!... Na krzewie,
Który od żarów usechł, róża krwawi!
Błysk w oczach cichych, lecz po łez ulewie;
Zaklęcie, które duszę martwą zbawi,
Choć nie ożywi; cudna perła w plewie;
Po zimie strasznej nagły krzyk żórawi.
Ze snów bezsennych jeden sen proroczy,
Po dniach ślepoty — twoje czarne oczy...

Przy tobie jestem. Trubadur wesoły,
Który w kanzonie swe wyszydza grzechy
Rymem swawolnym, a na apostoły
Słów rzuca róże, jak cnoty uśmiechy.
Och, święćmy miłość!... Na słoneczne stoły
Rzućmy dusz kwiecie, winograd uciechy,
Z kryształów lejąc złotych win kaskady,
Łzy zostawiwszy na koniec biesiady.

Miłość dziecinna! Z dziecinnych rupieci
Dobądźmy stosy wytartych pozłótek,