Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/209

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
205
MIŁOŚĆ DZIECINNA

Niech się nam łąka pożółkła zakwieci:
Oto jest pierwsza łza, to pierwszy smutek,
To rozpacz pierwsza, to tragedya dzieci,
To śmierć ucieszna, tej rozpaczy skutek.
A to jest pierwsza przeokropna zdrada,
Z której jak liście, reszta łez opada.

Romans słów, rymów, westchnień, łez i żalu,
Związanych tęczą, jak powiędłe kwiaty.
Może w tem wszystkiem jest śmierć, jak w opalu?
Oto się włóczy Anioł wśród poświaty
I na łzę patrzy, zaskrzepłą w koralu,
Bowiem łza była krwawa. Cudne światy
Które spaliło słońce! Wiosny zieleń,
Która nie znała żniwa. Sny bez wcieleń...

Miłość dziecinna!... Daj mi obie ręce
I nie mów do mnie. Mewy krzyczą łzami
I trwożą dusze nasze snem o męce,
A przecież miłość chwieje się nad nami
Jak gołębica... Sen przecudny święcę,
Bowiem me oczy widzą, ale — snami.
Więc powieść snuję jak w naiwnej książce
I list ten piszę... perfumą na wstążce.