Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/181

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.



SZALEŃCY



A oto jest żywotów powieść bałamutna,
Zapisana w ócz szkliwie i na licu chorem,
Wesoła dla wesołych, a dla smutnych smutna,
A straszna, gdy zimowym mówiona wieczorem:

Żywie taka wśród wrzasku ulicznego rzesza,
Której wargi jak wieczne rany krwawią słowem;
Gromada, co się włóczy i umarłych wskrzesza
I świat cieszy cierpiącem licem chrystusowem.

Wszyscy śmierć mają w oczach, która w źrenic głębi
Wieczną lampą się pali i wieczyście gaśnie,
I ręce mają dobre i serca gołębi,
A gdy kto z nich umiera, to tam, kędy zaśnie.

Mówią cicho, gdy mówią a samotni chodzą,
Na końcu w trosk szeregu u nich myśl o chlebie;
Gdy walczą, walczą sami, pod niczyją wodzą,
A gdy legną na polu, chyba wiatr ich grzebie.