Jump to content

Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/182

From Wikisource
This page has been proofread.
178
KORNEL MAKUSZYŃSKI

A gdy klną, Bóg zakrywa wtedy dłonią oczy,
Klątw się trwożąc, gdy wściekłość im pokrwawi pięście...
Lecz na ich piersi najpierw każdy głaz się toczy
I do nich zawsze najpierw przychodzi nieszczęście.

I do nich zawsze najpierw przychodzi zgryzota,
Do nich zawsze przychodzi najpierw głód z rozpaczą
I trzewa im wykręca i myśli im mota,
A oto oni jedni, co pierwsi nie płaczą.

A gdy noc, co przychodzi po trosk krwawych wojnie,
Spędzi razem w zaułkach włóczące się cienie,
Wtedy w ciszę wsłuchani, patrzący dostojnie,
Pożywają jak hostyę najświętszą — milczenie.

Potem na nich przychodzą jak w pogodę burze,
Szaleństwa, których żaden rozum w sznur nie spęta,
Wtedy słowa im płoną jak najkrwawsze róże
A dusza wtedy u nich w jeden błysk zaklęta.

Niech, kto czuje, szaleństwom takim błogosławi
jak morzu, co szaleństwem swoich fal się miota,
Gdy słońce krwi zachodem grzbiety fal zakrwawi,
Albowiem to szaleje nie złość, lecz tęsknota.

Niech je ludzka rozgrzeszy podłość i obłuda,
Która szyje swych szaleństw zakuła w obroże,