Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/170

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
166
KORNEL MAKUSZYŃSKI

Z świstem burzy wypłynął z pod tęczy kabłąka
I za skarby tajemnie zażądał okupu...
A oto byłem tylko jak zwierz, co się błąka,
A bożej się nie zląkłem z błyskawic cięciwy,
Jenom kark zgiął i twarzą tknąłem konia grzywy.

Któraż jest droga moja!
W czas mego żywota,
Kiedym pełzał, gad lśniący, w głębi mojej wieży
Nie byłem nigdy sam...
Wstrzymująca zegary moje ma tęsknota
U moich układła się bram,
Jak pies wyjący z bólu i była wraz ze mną.
A żem jest rycerz, zbyłem mej tęsknoty,
I idę przez pustynię niezmierzoną, ciemną,
Aż uderzy kopytem koń mój piasek złoty...

Któraż jest droga moja! Wędrówko wieczysta
Przez przepaście i złomy skalne i przełęcze!
Duszo tęskniąca wiecznie! O, obłędne kręgi!
O, ziemio obiecana, we mgle myśli mglista!
O, pragnienie! O jakże w pragnieniu się męczę!
O, dusze, w rząd zakute w słoneczne zaprzęgi!
Jam jest ten, który idąc, będzie szedł wieczyście.
Jam jest, jako rzucone wichrem złote liście,
Szukające jesiennej śmierci, nie tęczowej,
I nie wiem drogi mojej...