Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/171

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
167
RYCERZ BŁĘDNY

A kędy się słoneczne, krwawe blaski kładą
Na puszczę nieprzebytą, byłbym poległ zdradą.
Strop jak kościół był wielki, drzewa jak pochodnie
Przetom rzekł:
Pochwalone są blaski zachodnie,
Kres wieszczące i spokój, śmiertelne gromnice,
I pochwalone słońca konające lice!
Pokój! Pokój!... Hosanna!
Oto śmierć idzie śladem krwawym i kres wieczny,
Spragniony jestem końca...
Pokój!... Pokój!...

A oto dziwny smok słoneczny,
Urodzony z prochu słońca,
W gąszcz mnie zawiódł i ujął mnie w pęta,
Żem niewolnik słoneczny się stał,
A dusza moja w słońce stała się zaklęta.
Wtedy walkę ze smokiem podjąłem wśród skał,
I odwaliłem mieczem złocisty łeb smoczy
Zgasiwszy błyskawice, w które zbroił oczy.
I na bezdroża szedłem do nieznanych mórz,
Bą poczęty w czas wielkiej pożogi i wojny,
jakże odejdę jako dzień wśród zórz,
Jako ten, który idzie swem żniwem spokojny?...

Któraż jest droga moja!...
I cóż mi kraj słoneczny i słoneczna łąka...