Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/168

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
164
KORNEL MAKUSZYŃSKI

Wilczym śladem poniesie koń nieokiełzany;
Koń mój jest nieutrudzon, ni się wstrzyma w trwodze,
Aż przystanie nad morską przepaścią straszliwą,
I zarży i rozwianą zakołysze grzywą.
I będziemy tak stali w słonecznej pożodze
jako posąg na skale... potem koń mój runie.
Oto zwierz, szukający spoczynku odchodzę,
A czarna niechaj słoni piersi moje zbroja,
Iżbym, rycerz śmiertelny, był w trupim całunie.
Rycerz będę...
A za przyłbicą niech będzie twarz moja,
Aż ją odemknę śmierci, oczu tajemnicą
Trwożąc śmierć...
Odchodzę... niech mnie wichry pod ramiona chwycą
I wiodą... koń mój pójdzie wichrowem bezdrożem
I dusza moja.
Dusza moja jest tknięta obłąkaniem bożem...
Jako burzy, Bóg myślom moim puścił wodze,
A przeto obłąkany, dziki zwierz odchodzę
I będę szukał kresu i tego ogromu
Co mnie zwali i skonu mego się nie strwoży...
I na piersi mej siądzie i spojrzy mi w oczy.
A przeto dziś odchodzę od bram mego domu,
Święty mem obłąkaniem, obłąkaniec boży...

Niechaj sęp nad mym domem straszny łuk zatoczy,
I niechaj będzie moim gmachom stróż,