Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/167

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.



...A iżby mi na głowę nie runął ten gmach,
Strząsając ze swych stropów na pierś śmierć, pająka,
Kiedy będę piękniejszą kusił śmierć we snach,
Odejdę...
Będę oto jak zwierz, co się błąka
I będę jako błędni rycerze,
Idący do nieznanych mórz...
Niechaj mi się nie czai śmierć w rogu komnaty,
I niech jak zbrodniarz nocny do mnie nie przychodzi.
Oto mi Bóg nie weźmie żywota jak złodziej,
Nie uczynię nikomu z żywota objaty,
Ani odejdę w ciszy,
Ani odejdę jako dzień wśród zórz,
jako ten, który idzie swem żniwem spokojny!
Otom poczęty w czas wielkiej pożogi
I wojny.
A kiedym żywot brał, już śniłem śmierć we snach
I nastroiłem harfy na śmiertelne hymny,
A struny śmierć głoszące, płonęły we skrach.
Przeto mi nie załamie piersi ten strop zimny,
Ani na głowę moją nie runie ten gmach...
Odejdę...