Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/159

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
155
OCZEKIWANIE

A kiedy się ukaże, niechaj każdy chwyta
Z oczu jego spojrzenie dobre w swoje oczy,
Niech każdy jego duszy o swoją zapyta
Ust milczeniem... a niechaj ciżba się nie tłoczy!

Niewiasty, które trwoży straszny lęk porodu,
Niech szat się jego dotkną. Niechaj trędowaci
Całują ślad z gościńca jak kwiecie ogrodu,
Niech proszą o jałmużnę chorobą bogaci.

A kto z was ma od bluźnierstw popękane wargi,
Z kamiennych naczyń wonie niech na wargi leje.
Niech zeschłym liściem z ust wam nie padają skargi,
Niechaj słowa woniami sycą wam oleje.

Obłudą kłamcie zachwyt jego ócz słodyczy,
Niech słów kwieciem zarośnie w was bagienne wnętrze.
Wysiłkiem dzierżcie mękę jakby psa na smyczy,
By nie padła na jego piersi przenajświętsze.

Ostatni wasz ratunek jest w Nim... Goniec bieży!
A obłęd jego oczu przed nim, wieścią skory.
Niechaj was radość wielka gromem nie uderzy,
Niech uszy teraz zamknie, kto czekaniem chory...

Zapomniał o nas!! Ludzie! Czekająca rzeszo!
Wyszedł z grobu i zniknął o słońca zaraniu.