Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/153

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
149
W KARCZMIE NA ROZDROŻU

Wytłómacz wszystkim, że są rzeczy bliźnie,
Choć niemi nie są, że jest grzechem cnota,
I że lekarstwo często jest — w trucitnie...

A teraz w sakwy każdy niech zabierze,
To, co jest jego: i słońca i róże,
Czary murrheńskie i złote talerze,
I niechaj idzie dalej w swe podróże.
Ukryjcie skrzętnie skarby sezamowe
O króle biedni...
Na jakiemś rozdrożu
Gdzieś się spotkamy — kiedy i jak, nie wiem...
Ale pomnijcie:
Nim kto z głodu padnie,
Ten niechaj legnie gdzieś w przydrożnem zbożu
I żre oczyma zboże
I oczyma
Z przydrożnych bogactw jak ptak boży kradnie,
By lekkomyślny miał skon i wesoły...
O, bracia moi!
Jako Apostoły
Chodźmy na wszystkie cztery świata strony
Zaprzeczać prawdzie ludzkiej, siać męczarnie
W pola uprawne...
Śmierć jak chwast wyrośnie
I suchą dłonią złoto zbóż zagarnie.
Nie nasze zboże i męka nie nasza...