Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/151

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
147
W KARCZMIE NA ROZDROŻU

Hohej!
Niech woła ktoś i niech ktoś śpiewa,
Niech się rozbłysną u powały słońca,
Niech się rozpocznie krwawych róż ulewa,
I niech tak róże lecą... wciąż... bez końca...
Aż od róż krwawych zaczną krwawić usta,
W jakiejś spowiedzi pjanej, lecz najszczerszej,
Ostatniej w życiu spowiedzi
...I pierwszej.

Rwijcie na harfach struny, rańcie palce,
Nie mogąc wygrać tego, co w was śpiewa,
Króle bezdomni!
W podłej z sobą walce
Zgięliście dusze jak spróchniałe drzewa,
Wy może kiedyś — książęta niezłomni.
Cóż wam!
Czy macie na świecie rachunki,
Byście ze smutkiem leli wino złote?
Czyliście więcej liczyli co kiedy
Jak zgłoski w wierszu, łzy i pocałunki,
Chowali więcej co ponad tęsknotę?!...

Cóż wam!
I wam i mnie!...
Och, lejcie wino złote...
Gwiazdy łowiłem?