Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/149

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
145
W KARCZMIE NA ROZDROŻU

W okna witraże wpraw i tysiąc tęcz!
Kiedy się cieszyć będziemy biesiadą,
Niech się nam tęcze na stoły pokładą...

Ty dobądź muzyckie narzędzie,
I dźwięcz...
Kanzonę śpiewaj, składaną
Z rymów kradzionych Petrarce!
Rozpustną, — pomodlim się rano,
Płomienną, — nie siedzą tu starce...
Kanzonę taką miłosną,
By w popiół paliła wargi
Temu, co śpiewa
A dusze,
By wszystkim zakwitły wiosną:
Kanzonę bez męki i skargi,
A każde w kanzonie słowo
Niech będzie pocałunkiem!
Gdy skończysz, — to z ust pij na nowo,
Niech wszyscy pijani będą
Płomiennym trunkiem...
Hohej! Niech wszyscy zasiędą,
A herold niech wkoło ogłasza,
Że sny się wspaniałe tu przędą,
I że tu odprawia biesiady,
Łatana królewskość nasza,
Że tłum tu ucztuje blady.