Page:Makuszyński - Połów gwiazd.djvu/137

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
133
DIES ILLA...

Czy ślepy ptak nocny
Nie padnie, kiedy słońce weń uderzy?
Czyli kto uszedł kiedy przed lawiną,
Nie mając drogi w tył?
Czy się przyłbicą
Obronić można tym łzom, co nie płyną,
Bo je spaliła wściekłość?...
Czyli chwycą
Anielskie dłonie burzę, co się wali?
Czyli się wstrzyma słowem obłęd stali?!

Szeptem zbielałych warg
Zmierzch swój powitaj, straszny, ślepy Boże!
Uderzy ciebie w pierś
Tysiąc tłumionych skarg,
Ugodzą cię jak noże
Wszystkie odwieczne rozpacze,
Goniące jak wściekłe psy,
Z oczyma, zbiegłemi krwią,
I wszystkie wstaną łzy,
I wszystkie jękną płacze,
Że gdybyś stokroć mocniejszy jeszcze był,
Ległbyś, powalon, w swych słońc własnych prochu,
Bowiem nie starczy ci wszechmocnych sił
Przeciw wściekłości, która zbiegła z lochu...
Niechaj Jan z Patmos konia ci przywiedzie,
A ty, ukrywszy głowę w czarnej chmurze,