Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/65

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 59 —

jeszcze nie uwierzę, żeby umarł. To jest byk, a nie ludzka osoba... A pan to nie wie, jak on opowiadał, żem dziecko miała z listonoszem?

— Może się zdarzyć, szanowna pani... listonosz wszędzie chodzi.

— Zwarjował pan, czy co?! A jak mnie na goło malował, to także nic?

— Może malował anioła, a modela nie miał...

Ciocia była sina.

— Własny mąż mnie tak nigdy nie widział, jak on mnie namalował!

— Krzywdziła pani męża...

Ciocia nie słyszała już nawet, co ja mówię, słuchała tylko własnej furji.

— A jak opowiadał, że sobie koszulę perfumuję, to może także nic?! Chrząszcz się nazywa, a jest świnia...

— Ale zawsze krewny, proszę pani.

— Ale, ale! Pan jeszcze wszystkiego nie wie. Przecież on gadał, że pod spódnicą nic nie noszę i po ulicach chodzę, jak jest wiatr, aby ludzie mieli przyjemność, kiedy co zobaczą.

— Ależ panno Domicelo, to już chyba dla pani dobra...

— I ja go mam ratować? Powiedz mu pan, niech ścianę gryzie... Gdzież on jest? Przecież niedawno był w Rzymie?

— Jest teraz na łożu boleści...