Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/242

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 236 —


— On...

— Biedaczysko!...

Patrzyła długo na jego śmiertelnie bladą twarz, potem stanąwszy w oddaleniu, poczęła śpiewać cichutko jakąś smutną, biedną piosenkę o tem, jak jakieś serce umarło z miłości, a dziewczyna, ulitowawszy się nad niem, położyła na niem swe ręce, białe jak lilje i serce ożyło.

Patrzyliśmy w twarz Szymona; najpierw drgnęła, znieruchomiała znowu i powlokła się, jeśli to tylko być mogło, jeszcze większą bladością; słuchał długo, potem otworzył oczy jakby z trudem, jakby się bał podnieść powieki. Wpatrzył się następnie w jaśniejącą postać kobiecą i nie mógł od niej oderwać wzroku; zdawało się, że chce wysiłkiem podnieść głowę i nie może. Panienka spotkawszy się z temi oczyma, w których były wszystkie nieszczęścia, wszystkie bole i wszystkie biedy, skończyła piosenkę głosem nieswoim, w którym była litość, przerażenie i ból.

— Niech pani nie śpiewa! — szepnął Szczygieł — jego widok kobiety...

Nie skończył, bo się rzucił ku Szymonowi, który omdlał. Ja wyprowadziłem panienkę, która nie widziała drogi przez łzy.

Od tego czasu nie słyszeliśmy już śpiewu.

We trzy dni potem, Szymonowi uczyniło się lepiej; dał znak, że chce coś mówić, więc nachyli-