Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/232

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 226 —


Po odejściu lekarza chory otworzył oczy i znów się rozpoczęła dziecinna gra dziecinnych kłamstw, którymby najłatwowierniejszy nie uwierzył człowiek.

— Kto to był? — zapytał Chrząszcz, choć przecie wiedział, że to lekarz.

— Ten stary, śmieszny człowiek? O tego pytasz?

— Nikt inny nie był...

— Więc o tego ci idzie... Mówić nie warto, jakiś manjak.

— Czemu manjak?

— Chciał ciebie koniecznie zobaczyć.

— Aha! mnie chciał zobaczyć — a czemu?

— Jemu się zdaje, że jest doktorem, a tobie się zdaje, że jesteś chorym.

— Szczygieł!

— Co takiego?

— Ty jesteś bardzo wesoły człowiek.

— Bardzo! — odrzekł z ponurem przekonaniem Szczygieł.

Była chwila ciszy, a potem znów taki djalog, jaki prowadzą marjonetki, które nie są obowiązane do logicznego myślenia, nie umieją kłamać, a chcą to uczynić niezmiernie chytrze.

— Szczygieł! — szepnął znowu Chrząszcz.

— Co, Szymku?

— A czemuś ty jego całował po rękach?