Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/203

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 197 —


— Pan przyznał się dziś głośno do morderstwa?

— Jam jest.

— Ci panowie słyszeli?

— Najdokładniej, — rzekł mecenas.

— Znacie całą sprawę?

— Każdy inteligentny człowiek znać ją powinien.

— Pan ją też zna? — rzekł komisarz do Szczygła.

— Mało, jestem śpiący... — odpowiedział ten ponuro.

— Kogo pan zamordował? — zapytał urzędnik uroczyście.

— Jego Wysokość króla Danji.

— Co takiego?

— Mogę pana jednakże zapewnić, że poszliśmy potem razem na piwo i że nie miał do mnie o to najmniejszych pretensji.

— Czyś pan oszalał?

— Ja nie, tylko Ofelja, ja udawałem warjata.

— Co to wszystko razem znaczy?

— To znaczy, że pański agent jest człowiekiem mało wykształconym i nie zna Hamleta. To bardzo smutno. Nie prawda, Szczygieł?

— Jestem oburzony, — odrzekł malarz.

— Powiedz mu pan, niech idzie do klasztoru! — dokończył Bończa.