Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/204

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 198 —


Całe miasto ryczało nazajutrz ze śmiechu, swoją drogą biedny Bończa Hamleta od tego czasu grać już nie mógł, bo choć go grał doskonale, jednakże wspomnienie tej awantury odżywało za każdym razem, ile razy wyszedł w tej roli na scenę, bo naród zaczynał się bawić jak na operetce. Aktory zaś powiedziały sobie, że Bończa tak grał Hamleta, że go policja musiała zamknąć.

Jedno tylko było godne uwagi w tem wszystkiem, że się tym starym dromaderom chciało urządzać takie idjotyczne kawały. Największy święty jednakże już na to nie poradzi, aby człowiek wolnego i niepopłatnego fachu, artysta jednem słowem, od pióra, pendzla, czy młota, nie umilał sobie ciernistego żywota urządzaniem spektakli. Przypomnieliśmy sobie przy tej sposobności wszystkie nasze kawały, którychby na wołowej nie spisał skórze, dlatego przedewszystkiem, żeby się nie zmieściło, potem zaś dlatego, że były beznadziejne.

Pomyślał sobie każdy przy tej sposobności, że uczciwe życie tyle jest warte, ile człowiek zrobi głupstw podczas jego trwania, lekkomyślności miłych i nikogo nie krzywdzących; podwiązać sobie zęby kraciastą chustką i żreć melancholję na surowo, to każdy potrafi, aby złości życia jednakże zaśmiać się w sam pysk plugawy, na to trzeba odwagi. Podobno dlatego