Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/172

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 166 —

wiedzialność, nie przewidując wrażenia tych słów na Szczygle, który dzierżył w ręce szpachtlę, czy coś takiego, usłyszawszy zaś moje słowa, wypuścił wszystko z rąk.

— Nieprawda! — rzekł.

— A jeśli prawda?

— Ha!

— Gadaj, do stu djabłów po ludzku. Bogdajbyś się udławił swoim bulgotem, — co to znaczy: ha!?

— Niemożliwe!

— Co to jest niemożliwe! Co masz przeciwko tej dziewczynie?

Szczygieł czynił rękoma jakieś ruchy, jak głuchoniemy i rzekł:

— Dziecko!

Zrozumiałem po ludzku ten niedźwiedzi mamrot, który miał oznaczać, że to biedactwo jest jeszcze dzieckiem, którego szkoda dla Chrząszcza. W odpowiedzi jednak trzasnąłem drzwiami, bo trzeba było mieć anielską cierpliwość, aby się dogadać z tą lichą imitacją człowieka, który miał przeszło trzydzieści lat, a nie nauczył się dotąd jeszcze mówić. Zirytowany powróciłem do domu, gdzie się tego wieczora rozegrał przedostatni akt tragedji. Nie poznałem Chrząszcza, to nie był ten sam człowiek, oczy mu świeciły dziwnym blaskiem i blady był, jak płótno. Podszedłem do