Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/171

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 165 —

świata poszczycić nie mogło: to nie był człowiek, to była sama zbrodnia; zdawało się, że człowiek ten na portrecie, nie mogąc w żaden inny sposób ulżyć swojej naturze, ukradnie jednego dnia własne ramy, gdyby zaś ten portret wystawić na widok publiczny, zbiegłyby się do niego wszystkie psy policyjne z całego kraju.

Trochę mi się zrobiło strasznie, kiedy pomyślałem, że mój przyjaciel może mieć za zrządzeniem boskiem takiego teścia. Powiadam do Szczygła:

— Powiedz prawdę, czy go naprawdę znasz? Kto to jest?

— Łajdak! — odrzekł Szczygieł.

— To widać z gęby, ale kto on taki z profesji?

— Handlarz...

— E! A czemżeż ten rzezimieszek handlował?

— Żywy towar... — odrzekł Szczygieł, ale Bóg go raczy wiedzieć, żartował, czy mówił prawdę. Powiadam mu jednak:

— Słuchaj, Eustaszku, nie żartuj przypadkiem w ten sposób przy Chrząszczu, bo cię zabije...

— Czemu?

— Bo zabije. Chce się żenić z panną Andzią.

Powiedziałem to tak sobie, na własną odpo-