Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/109

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 103 —

tem, do największego jubilera i kazał sobie pokazywać perły. Jubiler, zanim dał perły do obejrzenia, obejrzał zwykle Chrząszcza i pokazywał. Co miał robić? Szymon obejrzał same wielkie bicze, od piećdziesięciu tysięcy w górę, cmokał ustami, kręcił niezadowolony głową, wreszcie wycedzał przez zęby:

— Strasznie mały ma pan wybór... Och, bardzo mały!... A ja tak chciałem zaprotegować pańską firmę. To dla mnie za mizerne.

Potem wychodził dostojnie, jak władca, któremu książęta otwierają drzwi.

Że go za to wszystko razem nie zamknęli, to jest wyraźna boska opieka.

Kiedy się w nocy kładł na swoje łoże, które trzy żebra miało z desek, a brzuch wypchany spróchniałą morską trawą, mówił mi przez nos:

— Mój drogi, każ mnie jutro zbudzić około pierwszej. Ach i zapowiedz, że czekoladę na śniadanie będę pił mrożoną.

— Uprzedzę starszego kamerdynera, — odpowiadałem, — proszę spać spokojnie.

— Gdybym tylko mógł usnąć. Akcje kopalni złota znowu spadły.

— Tak, ale za to stalowe stoją doskonale.

— Tak! Że też ten niedołęga sekretarz nic mi o tem nie wspominał. Bądź łaskaw kazać mu jutro napisać do księżnej d‘Oran-Gou-tang, żeby