Page:Makuszyński - Perły i wieprze.djvu/103

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— 97 —


— Jakżeż możesz obcego człowieka przyprowadzać do domu?

— To nie jest obcy, to malarz.

— A ty skąd to możesz wiedzieć?

— Wiem, bo spał na plantach.

Gadaj z takim! Pewnie, że jeżeli spał na ławce w ogrodzie, to musi być porządny człowiek, bo złodziej, bankier, albo inny taki kapitalista śpi na materacu, ale zawsze ostrożność nie zawadzi.

Raz w istocie omal, żeśmy nie wpadli w kabałę.

Przyprowadził Chrząszcz jakiegoś jegomościa, który wcale nie wyglądał tak, jakby musiał spać po ogrodowych ławkach; bardzo był nawet elegancki i w wielkiej z Chrząszczem komitywie. Spotkali się z Chrząszczem w nocy, tamten poprosił o ogień do papierosa i rozgadali się. Jegomość oglądał potem przy świeczce obrazy Chrząszcza, powiedział kilka bardzo rozsądnych uwag i bardzo pochwalił, czem Szymona chwycił za serce. Mnie powiedział, że mnie zna z książek i radził serdecznie, abym w sonetach nie nadużywał trochejów, gdyż to wytwarza pewną monotonność. Bardzośmy byli zażenowani tą wizytą, tem bardziej, że gość patrzył dokoła siebie bardzo przenikliwie i widocznie posiadał nad-