ROKOSZ SAPIEŻYŃSKI
To tak, mój Eustachy? Takeś upadł nisko,
Że Ty, co jeśliś siedział, to tylko na wencie,
W zwyczajnym kryminale mogłeś siedzieć święcie,
W nieczyste awantury wplątawszy nazwisko.
O Litwo! w Polskę wrosła jako dąb Dewajtis,
Przecz jedni chcą Mendoga, a drudzy Mendarda?
Podnosi miecz na Polskę familja Bayarda:
Pan sierżant taki młody i już Januszajtis.
Hej baczcież, basałyki, byście znowu buta
Obcego nie lizali w bolszewickiem Wilnie —
W więzieniu biją lekko, a na wojnie silnie:
Trudniej walić jest Niemców, niż kuksać Thugutta.
Eustachy na lachy — i nikt się nie twroży,
Że nocą oszaleje jakaś głowa kiepska;
Co mówił pan Zagłoba o przodku z Witebska,
O xięciu Eustachym znów się w rymy złoży.
Nie myślcie, że da radę z oszalałem fortem
Ten, co zawsze w swem życiu brał misterne piano;
Wyjedzie w kąt, cisnąwszy Ojczyznę pijaną:
Przywykłym do komfortu jest Polska — abortem.
I choć się w jeszcze jednym pokaże łamańcu
I sto razy na owczą — wilczą skórę zmieni,
Choć się nocą Perlowi pojawi w czerwieni,
Będzie Grabski Stanisław — tylko Grabskim w tańcu.
Dziś wołacie Hallera, co działa zabiera,
A gdy jutro was skrytych po redakcjach złaje,
Przyjdzie pora Dowbora, co działa oddaje,
Piłsudski robi wojsko, a wy — bohatera!
— 63 —