Page:Lechoń Rzeczpospolita Babińska.djvu/53

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

„Byrka, Nocz-nicki, Byrka, Noc-niczki, Byrka, Noc-niczki“.

Ma pełną głowę tej byrki, a zjadłszy już dzisiaj człowieka, wpada na piekielną myśl — byrka z kapustą i kartoflami, nie — byrka z sosem pomidorowym. Jutro każe sobie dać byrkę z sosem pomidorowym.

Przed pałacem Kronenberga stoi automobil, autentyczny automobil Mikołaja II.

W Jędrzeju budzi się Andrzej. „Najjaśniejszy Pan“ — szepce, przypominając sobie, jak to podpisywał depeszę do wielkiego księcia.

Towarzysz-szofer kordjalnie ściska rękę Jędrzeja, który siada do automobilu. „Bo na nim robotników krew“ śpiewa w kółko, chcąc z siebie wypędzić Andrzeja.

— Dajcie człowiekowi samochód, a zobaczycie, jakie będzie miał przekonania — myśli Jędrzej, czując i słysząc szmer na ulicach.

— Kozacy — zwraca się w pewnej chwili szofer, i Jędrzej widzi mnóstwo ludzi w mundurach.

— Kozacy — sto piekieł zapaliło mu się w głowie.

— Kossacy — poprawia go szofer. Wszyscy są podobni, jak dwie krople wody do siebie. Jest tych Kossaków niezliczone mnóstwo, wszyscy mają sumiaste rzęsy, miny arcypolskie, takie regencyjne, takie zum Befehl Majestat — jeden w drugiego chłopy naschwał — jest ich mnóstwo, niezliczone mnóstwo tych Kossaków.

I wszędzie są tłumy ludzi. Na Mazowieckiej tłum wyje, mówi Korfanty, w dwie minuty później Korfanty mówi do tłumu na Chmielnej, tłum w Alejach — znów Korfanty, Korfanty jest na Brackiej, na Żórawiej, na Foksal, wszędzie Korfanty i wszędzie mówi. „Gdzie jest u djabła Libicki?“ — myśli zniecierpliwiony Jędrzej.

— 51 —