Page:Lechoń Rzeczpospolita Babińska.djvu/54

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

I czuje naraz, że tłum jest przeciw niemu. Słyszy, że wszędzie, gdzie tylko kucharki siekają kotlety, słychać nie tylko odgłos siekania — wszystkie kucharki w całem mieście krzyczą: „Niech żyje Korfanty“!

Naraz tłum staje się miljonem. Koło Lourse’a jest już miljon, miljon bohaterów w rezerwie, tych, co jak Lwów oswobodzony, to pójdą do Lwowa, jak Niemiec pobity, to będą bili Niemców.

Wszystko to w futrach, w lakierkach, wszyscy z „Warszawskim Kurjerem“ w ręku. Tysiąc lasek, lasek ze złotemi gałkami, wznosi się nad samochodem.

Jędrzej pobladł jak ściana. Na czele tłumu idzie Andrzej. W jednej ręce ma małą czarną, włos siwy rozwiał mu się na wietrze, złote okulary ma na nosie, drugą rękę podniósł i wygraża; wyszedł od Lourse’a i woła: „Precz z Jędrzejem“!

A z Jędrzejem dzieją się rzeczy straszne. Widzi siebie, samego siebie. Jak wygraża, jak pluje, jemu — sobie samemu, w twarz, jeszcze jedna chwilka i zwarjuje.

— Precz z Jędrzejem! — ryczy tłum sytych, odżywionych ludzi.

— Precz z Andrzejem! — woła prezydent ministrów, który chce być prezydentem ministrów.

— Jędrzej i Andrzej w jednym stali domku — przechodzi przez myśl Jędrzeja i woła do żołnierzy: — Aresztować tego warchoła.

 
........................
 

— 52 —