Page:Lechoń Rzeczpospolita Babińska.djvu/22

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

I mówią wszak Karnkowscy w sąsiednim powiecie:
„Chód krew w nas senatorska, Gold stand-punkt jest przecie“
Przerzuca pan Marszalek pamiętne albumy:
Dyrektor w nich Łempicki, ex-poseł do Dumy,
I przecz-że jeszcze cierpią ludziska niewinne,
Gdy leczy ten — wewnętrzne, a inni — dziecinne?
I radca Grendyszyński, sekretarz chroniczny,
Co może — podpisuje, ma „poczerk“ prześliczny,
Depeszę wszak sierpniową w swe ubrał nazwisko,
W tym roku zaś podpisał pół setki ich blisko.
I mężny Ludwik Górski, dyrektor wojskowy,
W Legjonów strój się odział od pięty do głowy,
Lub, mówiąc równie dobrze, od głowy do pięty:
Na piersiach krzyż żelazny i Anny krzyż święty.
I zręczny pan Pomorski. Nie sieje, nie orze,
A przecież z pól rozległych najlepsze ma zboże,
Oświaty nie przysporzył, lecz wyznań nie szczędził,
Gdzie tylko mógł i nie mógł, tam chodził i ględził.
A otóż i Macchiavel — maleńki i zwinny,
Jest Wojtuś Rostworowski napozór dziecinny,
Grunt przecież — że wytrwały: z wieczora do rana
Przesiedział w przedpokoju kanclerza Bethmanna.
I inne pan Marszałek ogląda pamiątki:
Projekty więc Kossaka kanclerskiej pieczątki,
I cesarz Karol pierwszy w złoconej oprawie:
„Niech strzeże Matka Boska was, radcy w Warszawie!“
Generał-Gubernator też hojny być raczył,
Osobnem Radę Stanu orędziem odznaczył,
I nadał wszystkim radcom kosztowne pierścienie
Z napisem: „mowa srebro, a złoto — milczenie!“
I papier ten cierpliwy, ten papier niewinny,
Raz po raz ten sam przecie, a jakby coś inny,
Obietnic pełen słodkich i wahań zalotnych,
I przysiąg pełen licznych i zaklęć stokrotnych.

— 20 —