— 17 —
A to beło we wse, co sę zowie Kobesewo,
Tam gdze w prawo leży pałac, a nen brańtuz w lewo. —
Ciej nie chcałe żede słuchac, tej na jech zgrezotę,
Wjachoł żem na kupę smniecy, be jim spłatac psotę
Sanie na bok sę schylają, przewrocają w bjegu,
I buch! leżą moje żede wszeście razem w smniegu.
Powstoł taci krzyk i jamrot, jakbe w lazarece,
Jeden prysko bez drudziego, jak ciej rebe w sece!
Ale Bartek z Brus, co w tele sedzoł so na mniechu,
Zacząn z góre w doł sę kulać, że beło do smniechu,
Tak sę bjedok kuloł, kuloł, jak ciej knope z grzępe,
Jaż nareszce wpod do studni, prosto w samą szlępę! —
Bartek krzeknąn: — Waj mir! rety! — że sę zlękłe konie;
Beł żem pewny, że żedzesko w studni ny utonie.
W jedny chwile jo i żede belisme prze dole,
Gdze so Bartek płewoł w szlępie, jak mucha w rosole. —
Szczescem szlępa beła zemno, więc sę nie poparzeł.
Bo nen brańtuz bodej downo gorzołci nie warzeł.
Co tu robic? Drąga nie ma, żebe go wecygnąc,
A tu ręką nie podobno bjedoka dosygnąc.
Zamniast żedze jemu pomodz, o retunku radzec,
Zaczynają wszescy na mnie po żedowsku wadzec;
Le skokają koło dure, szarpią sę za włose,
A jech kamrot czu! o pomoc woło w niebogłose.
Ju nie mogem więcy scerpiec jego jamrotanio,