Page:Hrabia Emil.djvu/9

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

Na tę właśnie, południową stronę pałacu wychodziły okna sypialni, w której od lat dziesięciu dogorywał hrabia Djonizy Worostański.

Miał trzydzieści lat, gdy po raz pierwszy utracił był władzę w nogach. Wyleczył się wkrótce. Po paru latach atak się powtórzył. Hrabia położył się z rezygnacją do łóżka.

Z początku wyjeżdżał jeszcze do uzdrowisk, dźwigany przez pielęgniarzy, wożony w wózku — w towarzystwie młodej żony i syna. Później pozostawał już w domu. Zabawiał się rozmową z domownikami, grał nieco, lubił czytać pamiętniki stare, historje rodów panujących, anegdoty. Studjował wiernie almanachy gotajskie, przypominając sobie wysokie znajomości, zawarte gdzieś u wód lub w internacjonalnych salonach.

Przy łóżku miał flakon wody z Lourdes, przywożonej corocznie ze świętego źródła, i zrana wypijał parę kropel. Zawsze jeszcze wierzył w wyzdrowienie.

Niekiedy ubierano go w pyjamę i w fotelu wieziono na taras, na słońce.

Tu siedzieć i patrzyć daleko poza poręcz z cegły, oplecioną caprifolium, lubił. Mur, chociaż nizki, siedzącemu na tarasie zasłaniał najbliższy kawał doliny. Ale wynurzała się ponad tę krawędź właśnie w ten sposób, że stanowiła cały obraz malowniczy.

Ta daleka przestrzeń w dole — to była tylko łąka, bez pól, równa, niezmierna dolina większej niegdyś rzeki. Obecna przepływała wolno i równo środkiem doliny, wioząc berlinki, statki i tratwy — żywa, jasna, dokądś wiodąca.

Poza wodą i łąkami przeciągnięty był, jak taśma, las Wierzchowiski, wązki, niebieskawy, oddzielający zie-

7