Page:Hrabia Emil.djvu/10

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

mię od nieba. W czasie mgieł albo w dni pochmurne niebo zaczynało się zaraz nad łąką.

Hrabia patrzył przez lornetkę, do której zakradały się czasami, jak straszne, niepojęte widma, wązkie liście palm, blizko na tarasie ustawionych.

Po obu stronach niewielkiego placu z kwiatami stały ścianą topole włoskie i inne drzewa, bacząc, aby tu było zacisznie i bezpiecznie, jak w wielkiej loży do patrzenia na scenę świata.

Na tarasie spędzała dni letnie mała małpa, bardzo oswojona. Całemi godzinami, namarszczywszy czoło, obmyślała różne psoty, które wykonywała następnie z tym samym strapionym wyrazem twarzy. Najczęściej chwytała jakiś przedmiot, rękawiczkę, papierośnicę, i z wyraźną złą wolą uciekała na najbliższe drzewo; trzeba ją było długo prosić, aby wreszcie z nadzwyczajnemi komedjami, i niby to czyniąc grzeczność, zeszła. Nazywała się Eleonora.

Eleonorę ową mając na względzie, zjawiał się tu czasami mały Emil, prowadzący za sobą Joannę. Ale na widok ojca zatrzymywał się zmieszany i przechodził dalej dyskretnie, a za nim dziewczynka, z uwagą oglądająca się za siebie. Emil odchodził, „aby nie przeszkadzać“. Ani ojciec, ani matka nie usiłowali go zatrzymać.

Hrabia lubił tu być. A przecież ukrywał przed żoną, że czasami nie miał na te wyprawy nietyle — dość siły, ile dosyć odwagi.

Tam w sypialni przywykł już do swego losu i jego drobnych spraw. Nowe zaś stanięcie oko w oko z naturą wstrząsało nim zbyt głęboko. Nie wiedział, jak się wobec tego uzbroić i krzepić. Piękność świata, wielki, łaskawy czyn Boga, — nie miał już jakby żadnego znoś-

8