Page:Hrabia Emil.djvu/11

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

nego związku z nim samym. Wszystko to, czem żył w ścianach, czem mógł żyć, — książki, modlitwa, wspomnienia i nawet nadzieja, — stawało się niewystarczające i jakby nierzeczywiste.

— Patrz, jak jest ładnie, Niniu, — powiedziała żona. A to znaczyło: patrz, jak, pomimo wszystko, jest ładnie.

Było, pomimo wszystko, ładnie. Nie zapadł jeszcze zupełny zmierzch, gdy zeszedł księżyc okrągły z ponad dalekiego małego lasu, sam wielki i blizki, cudnej barwy ognia, ale bez blasku. I powoli jaśniał i zaczynał już trochę świecić, a jeszcze ziemia cała była bladozielona i niebo blado-niebieskie, jeszcze wszystko było cokolwiek prawdziwe, jakby wciąż podlegające prawom słońca. I długo trwała ta chwila, zanim świat wszedł w sferę światła księżycowego, stał się dziwny, dalszy, białawy, mleczny, cofnął się w jakieś błękitne, mętne, pyłem popiołów przysypane nieistnienie.

— Co można wobec tego? — myślał hrabia. — Co można przeciw temu?

I powiedział:

— No, to już na dzisiaj może będzie dosyć.

A żona wstała, aby zadzwonić na pielęgniarza.

 

II.

 

Gdy Emil był niemowlęciem, nurse podchodziła z nim do starych drzew parku, a Emil dotykał ich pni malutkim palcemi i śmiał się bezzębnemi usty, poczem rwał się do następnego. Mówiono o nim, że to dziedzic, tak obejmujący w posiadanie przyszłe swe dobra.

Dzieciństwo spędził zresztą podobnie, jak inne

9