raz dodał coś także o zaletach pana Villoughby. Ale to jedno słowo Anieli rzuciło na niego czar, jakby echo szczęścia.
Ach, módz mówić o niej, módz tylko z kimś na świecie mówić o niej...
W tym, jak się zdaje, celu przyjechał właśnie o tym czasie Jakób Fane. Przyjechał zresztą z Maud.
Emil uradował mu się, jak komuś najbliższemu. Teraz podobieństwa i powinowactwa z Jakóbem nie raziły go, ale pocieszały.
Powiedział Jakóbowi prawdę, zresztą swoją tylko prawdę. To, co mógł roić o stosunku Diany do niego, zataił oczywiście. Zataił to jednak tak dobrze, że sam przestał w cokolwiek wierzyć. Ach, cóż że dała się objąć, że dała całować swoją rękę. Może to było tylko zalęknienie kobiety nieśmiałej i niezmysłowej. Dlaczegóżby to miała być tajona miłość?
Wracał po sto razy do ostatniej rozmowy, do ostatniego jej pytania. Cóż to znaczyło, cóż to znaczyło? I powtarzał cicho ustami: czy pan kocha kogo?
Książę Jahniatyński zapoznał Villoughbych ze swą rodziną. Jednego rana Ada powiedziała do Emila:
— Votre belle będzie dziś u nas z rewizytą.
Emil zaraz po śniadaniu wybrał się z Fanem i jego towarzystwem na morze. „Nie chcę jej widzieć, nie chcę jej widzieć“, myślał z uporem.
Płynęli szybko na łodzi, turkającej motorem i mknącej równo, jak po szynach. W słońcu siedzieli: melancholijny Jakób, mądry i wyrozumiały Ephraïm, dystyngowana, ładna Maud i jeszcze ładniejsza Miane, jej przyjaciółka, którą gruby książę Jahniatyński przywiózł ze sobą i osadził w osobnej, uroczej willi nad