Page:Hrabia Emil.djvu/71

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

XIII.

 

I widział ją jeszcze raz.

Wracali ciemnym wieczorem z pieszej wycieczki nadmorskiej. Ponad drzewami płonęły zrzadka ciche banie elektryczne, rozświetlające kilka przy sobie liści i sferę mlecznego powietrza. Oni szli ciemnością pod drzewami. — Cudna droga we dwoje, od której Emilowi zamierało serce.

Szedł blisko Diany, nie śmiąc wziąć jej pod rękę. Myśl z troską powracała do jej odjazdu. Dowiedział się, że tak lubi to miasto z niczem nieporównane, piękną Florencję. Co roku stara się tam być, choćby przez jeden miesiąc. Ach, w słoneczny dzień jeździć końmi i z lornetką po Viale dei Colli. Pewno już niema piękniejszego na ziemi miejsca.

Emil milczał, udręczony, że ona to mówi, właśnie to. Te słowa wrzuca niedbale i pobieżnie w jego mękę.

— Przecież jednak najbardziej lubię Anglję, — dodała chłodniej. — Nigdzie indziej nie mogłabym mieszkać stale.

Odkrył teraz, że już myślał był o niej, jako będącej w Kluwieńcach, więc, że myślał o — zabraniu jej z sobą — tam. Co za myśl, co za myśl! Ależ tak. Marzył już: zabrana tam, jak cichy, zamorski ptak. Małą głowę, twarzyczkę bladą przykładałaby do ram okna, jak do prętów klatki.

I zaczął mówić dziwnie szczerze: — Cudzoziemka dla mnie, cudzoziemka w mojem życiu.

— Jest pani przeciwko mnie otoczona swoim krajem, jak zbroją.

— Ja tego nie uczuwam, — odrzekła poważnie. —

69