Page:Hrabia Emil.djvu/72

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

Ludzie są bardziej podobni, niż niepodobni. Więcej jest rzeczy podobnych.

Usiłowała nadać formę tej myśli.

— Każdy ma oczy i usta, serce, spojrzenie...

Emil podniósł w ciemności rękę i objął ramiona Diany. Nie wiedział, czemu, ale nie mógł inaczej. Objął wysoko, zaraz poniżej karku. Drżał z nieśmiałości i zachwytu. Głębokie wzruszenie odbierało mu oddech.

Diana zatrzymała się, nie odsuwając wcale jego ręki. Nie szła dalej, nie mogła iść. Emil przyciągnął ją bliżej. Zachwiała się lekko, dotknęła go na chwilę całą swą postacią.

Mógł ją objąć zupełnie. Mógł — usta jej milczące były blisko. Nie uczynił tego.

Gdy znajdowali się już niedaleko jej hotelu, spytała:

— Czy pan kocha kogo?

Nie oczekiwał zapytania, więc odparł, zaskoczony:

— Nie, nikogo.

— Tak?

Po chwili milczenia wyznał:

— Nie powiedziałem prawdy. Kocham.

Wtedy ona rzekła spokojnie:

— Niekoniecznie trzeba mówić prawdę.

Stali przed kratą, opasującą niewielki park hotelowy. Diana trzymała palec na dzwonku.

— Co to znaczyło? — spytał cicho, tonem prośby.

Już nie odpowiedziała. Rozbłysło światło, drzwi się otwarły. Diana podała mu rękę, którą ucałował na pożegnanie, nisko schylając głowę.

Gdy następnego dnia Emil zjawił się w hotelu, nie było już Diany. Powiedziano mu nieskwapliwie, że wraz z lordem Villoughby, który przyjechał, przeniosła

70