— Tak, proszę.
— Pani jest dla mnie bardzo dobra.
Na to nie odpowiedziała już nic.
— Jestem szczęśliwy, mogąc być pani przyjacielem.
Wziął ją za rękę, nie wstając: niechaj wie, że to wcale nie jest na pożegnanie. Niechaj nareszcie wie. Wziął tę rękę na poręcz swego fotelu, gładził z największą tkliwością, z drżeniem serca. Później ucałował i przytulił się do niej zamkniętemi oczami.
Gdy podniósł głowę, ujrzał ten jedyny na jej twarzy znak wzruszenia: blady rumieniec. Oczy miała odwrócone i lekki smutek na ustach.
To nie jest gniew, to przecież nie jest obojęttność, — marzył.
Chciał wziąć jej głowę w obie ręce, przechylić i popatrzyć zblizka w oczy jej patrzące — i może ustami zakochanemi delikatnie ucałować raz — powieki.
I pomyślał: — jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś. Bał się tego, co czuł. Takie było głębokie i bolesne.
Odszedł, jak zawsze, odszedł, by ciągle o niej myśleć. Pamięcią oczów widział nanowo cały jej kształt, ruchy postaci, spojrzenie szlachetne i słodkie. Pamiętał dotknięcie ręki jej na powiekach zamkniętych, ręki szczupłej, a takiej miękkiej i ciepłej. Pamiętał jej strój z bronzowej gazy i haftu, bronzowej, jak jej oczy i jej włosy — tak, że była cała jakby przysypana złotawo-brunatnym pyłem wnętrza kwiatów.
Gdybyż uczyniła jeden kiedy gest pierwsza, gdyby uśmiechnęła się sama. Gdyby dała jakiś najlżejszy znak, po którym poznaje się choćby możliwość najdalszą uczucia.