Page:Hrabia Emil.djvu/58

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

ciła i tym samym spokojnym krokiem iść zaczęła ku niemu.

Szli więc naprzeciw siebie przez krótką chwilę. Westchnął lekko, zanim podniósł rękę do kapelusza. Po bólu w sercu uczuł, jak pobladł. Z jej ukłonu pojął, że można podejść, czy też, że trzeba. Bo nie chciał.

— Sprzyja nam pogoda, rzekł, wiedząc już, że tak należy mówić do Anglików.

— Tak — odrzekła. — Morze jest spokojne.

Idąc, patrzyła ku niemu — poważnie i z nieumyślną słodyczą. Zadziwiała go niewymowna szlachetność jej głowy i wejrzenia.

Zmrużył oczy, by nie odgadła zachwytu — i uśmiechał się, ponieważ drżały mu usta.

Pozwolił sobie iść obok, milcząc. — Pokazała mu na morzu dwa statki nowe i podała swą lornetkę, którą niosła, zawieszoną na rzemyku u szyi. Przez chwilę stali, oparci o poręcz, i Emil dopasowywał szkła. Zapytał, czy jest krótkowzroczna. Nie była krótkowzroczna, miała wzrok prawidłowy.

Gdy miał jej oddać lornetkę, popatrzył w jej twarz i, przezwyciężając z wysiłkiem trwogę, zapytał sztywnym głosem:

— Czy pani jest tu sama?

— Gdzie sama? — powoli spytała.

— Tutaj, nad morzem.

— Tak, sama. Mego męża jeszcze niema.

Wkrótce wchodziła do sklepu. Sądził, że nie trzeba iść dalej, więc ją pożegnał sam. I nie pocałował jej w rękę.

W chwili widzenia jej nie wiedział nic o wielu towarzyszących jej pojawieniu szczegółach. Dopiero póź-

56