Page:Hrabia Emil.djvu/59

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

niej, w samotności, stawała mu się widna i realna. Widział założenia sukni, kształt szyi i kapelusza. Widział szczegół, napewno wówczas niezauważony, że część włosów na skroni była mokra od morskiej wody. Nie w świadomości jego to zostało: same oczy pamiętały.

I tak we wspomnieniu oczów wynurzał się czasami zarys brwi ku skroni, pewna wyniosłość w trzymaniu głowy, lub raczej wyniosłość w samym kierunku patrzenia. Chętniej mianowicie patrzyła ku ziemi, niż na otoczenie ludzi — i oczy jej stawały się niewinnie dumne, jakby spoglądające z większej wysokości.

Przekonał się, że kocha ją za to najbardziej, co wcale nie było najważniejsze, czego w niej było nawet dosyć mało: za tę wyniosłość. Czarowała go ta właśnie jakby fizyczna szlachetność, nie angażująca może duszy, szlachetność tylko rasy.

Bo pozatem była podobającą się tu wogóle, elegancką Angielką. Kobiety mówiły, że ma ładne klejnoty, że ubiera się w Paryżu, nie w Anglji. Była światowa, bawiąca się może, może nawet — romansująca? —

Tego właśnie nie wiedział, jaka jest. Od myśli o tem drętwiał.

Gdyby była zimna, gdyby nie mogła wcale go kochać — to mógł pomyśleć z męką. Gdyby jeszcze kochała męża, co przecież bywa. Ale ona mogła być właśnie zupełnie inna, mogła być nie tą. W jakiejś rozmowie mogło się okazać, że jest zepsuta, jak tyle kobiet, surowych i cnotliwych napozór. Mogła nachylać się zblizka w loży, mogła ocierać się sobą o mężczyzn obcych, mogła mieć wyrazy ust, zmrużenia rzęs zcicha wyzywające, jakieś sposoby porozumień w tłumie, naj-

57