Page:Hrabia Emil.djvu/261

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

Z własnej chęci zażądał spowiedzi. Pociągała go niezmierna łatwość sprowadzenia siebie do tych kategorji, przetłomaczenia siebie na język powszedni.

Miałem kobiety, zabijałem ludzi. Oto są grzechy Człowieka. I łatwe jest ich przebaczenie. O ileż wyrozumialszy jest trybunał religji od sumienia.

Spowiadając się, Emil wyznał nieśmiało, że nie dostrzegł całej piękności i wartości życia, póki żył. Wyznał to, jako grzech. Ale nie został zrozumiany.

Nie zraziło go przecież, że mówił do prostego człowieka, dla którego słowa inny miały sens. Starał się sam być prosty i dostępny, starał się być współmierny z resztą świata. Powiedział przeto:

— Nie widziałem całej dobroci Boga.

I grzech ten, za który żałował, został mu odpuszczony.

Gdy później wszyscy odeszli, powróciła znowu tylko Nina. Zobaczył jej oczy, wielkie od łez.

— Czemu płaczesz? — zapytał. — Czy nie jesteś zadowolona?

Nieodrazu odpowiedziała.

— Powiedz, dlaczego płaczesz, ty moja dobra dziewczynko.

— Ja się za pana modliłam. Ja płaczę ze szczęścia.

— Ze szczęścia, — powtórzył Emil.

— Tak.

Wielkie okna sali dawały Emilowi widok na świat. Była jesień późna. Dzień cały zimny, chmurny, zlany krótkim, ulewnym deszczem. I żywy wiatr.

Nadszedł wieczór. Na zachodzie, którego Emil nie widział, w jednem małem miejscu rozsunęły się widocznie chmury. I wypadł stamtąd na przeciwległy