Page:Hrabia Emil.djvu/260

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

go potępić, ani rozgrzeszyć. Śmierć nie jest dla życia miarodajna.

To, co teraz myślę, do niczego mnie nie obowiązuje. Ani mnie, ani świata.

Mogę myśleć cokolwiekbądż — skoro przecież umieram. Wszystko jedno, co sobie myślę.

I ukołysany tą bezodpowiedzialnością, marzył, że zakazana jest pośród narodów wojna. Że ludzie ujrzeli nagle sami, jakiem jest dziwnem szaleństwem, jakim zbędnym, niepojętym czynem. — Ale wiedział, że to jest marzenie.

Przywracał teraz wartość wszystkiemu, co kiedykolwiek ją miało. Bo wiedział, że życie należy sądzić nie później, ale jednocześnie. Że jedyną trwałą i miarodajną wartością rzeczy, jest ta ich wartość jednorazowa, owoczesna, przelotna.

Dlatego rad był, gdy odwiedził go ksiądz, stary ksiądz Szpikolos, który spowiadał niegdyś ojca, który przez tyle lat spowiadał matkę i nie zamącił pogody jej lekkomyślnej duszy. Był chłopem z pochodzenia, pełnym zdrowia i siły. Miał twarz z tych rasowych twarzy chłopskich, z głębokiemi orlemi oczami i nosem garbatym.

Ujrzawszy go przy swem łóżku, Emil miał wrażenie przelotne, że to wrona, spadająca na zwłoki. Ale nie wziął tego zbyt głęboko. Spokojnie myślał, że gdy doktorzy przyjeżdżają już rzadziej, powinien zjawić się ksiądz.

Śmierć bliska to jest moment, aby rozważyć swoją znikomą, błahą sprawę ze światem od strony dogmatów, na poziomie, łączącym wszystkich zwyczajnych ludzi.