Page:Hrabia Emil.djvu/207

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

ckiego dworu. Chciał jej z drogi, prowadzącej pod urwiskiem ku łące, pokazać wielki ogród owocowy, kwitnący teraz i białością okrywający zwrócone ku południowi zbocze.

Gdy mijali bramę, przez parkan folwarcznego podwórza — wyszła od strony dworu mała dziewczynka i stanęła, zaplatając uważnie swój warkocz. Podniosła oczy na przychodzących, odważna i obojętna. Była inna, a jednak podobna do Joanny.

Zatrzymali się przed nią oboje.

— Jak się nazywasz, panienko? — spytał Emil.

— Zosia, — odrzekła bez nieśmiałości. I po namyśle dygnęła.

— Zosia — Ołoniczówna?

— Tak.

— I dawno tu jesteś?

— Tutaj jestem — u babci.

Pokazała dwór poza sobą, długi, biały, zasłonięty z boków dwoma świerkami.

— Ile masz lat? — spytała Nina.

— Już nie pamiętam, — odrzekła niedbale dziewczynka.

— Nie pamiętasz?

Milczała przez chwilę. Dygnęła krótko i odeszła, widocznie głupiemi pytaniami znudzona.

Stali jeszcze, patrząc na odchodzącą. Emil po raz pierwszy uczuł obecność Niny, jako kogoś bliskiego.

— Ta mała jest córką kobiety, która była pierwszą moją miłością, — powiedział.

Nina zaczerwieniła się.

— Tak? — rzekła, nie wiedząc, czy ma się uśmiechnąć.

Emil zwierzał się dalej:

205