Page:Hrabia Emil.djvu/190

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

Ryszard. Tamten zaś wcale nie chciał być innym i było mu najlepiej tak, jaki był.

Podchodząc, Emil rozpoczął rozmowę. Właśnie z przechadzki powracali z wiadomością, że pałac zajęty zostanie dla sztabu, a oddział sanitarny przesunie się znów dalej za wojskiem — odpowiednio do przesunięcia się linji frontu. Wywożenie rannych koleją miało się rozpocząć w najbliższych dniach.

Guwerner, pan Skowiatyński, wyższy nieco od pupila, szczupły i blady, mówił ze zwięzłością i obojętną powagą. Był to ubogi młodzieniec, dwudziestoparoletni, o własnych siłach przedzierający się przez szkoły, ubrany tanio, czysto i ze staraniem. Twarz miał niewielką i piękne pośród niej oczy, zato usta gminne, nos zadarty i uszy wyraźnie odstające.

W początkach Emilowi wydawał się kimś pociągającym, mogącym coś ciekawego powiedzieć o smutku i mozole ubóstwa. Podejrzewał go o socjalizm i rewolucyjność. Nawet brzydota uszu i rąk i kolorowość czystej bielizny stanowiła pewien egzotyzm.

Chcąc go ośmielić Emil powiedział doń kiedyś coś żartobliwego o Dicku. Pan Skowiatyński objętnie odrzekł, że tak właśnie jest dobrze. Nie podjął wcale łaskawie mu rzuconej nici porozumienia.

Wogóle nie starał się podobać w domu. Był poprawny, lecz mało grzeczny w stosunku do młodszej i starszej pani. Nie chwalił ucznia, nie zajmował się nim ani o kwadrans dłużej, niż to powiedziane było przy układaniu planu.

Usuwał się skwapliwie z towarzystwa, od jedzeń, od czytań wspólnych, od łączących wszystkie stany trosk politycznych — nie przez delikatność, jak wydawało

188