sukni i zapachu perfum przebywał, jak w sferze ognia. Kręciło mu się w głowie. Doznawał pragnienia tak dojmującego, tak niecierpliwego, że wydało mu się, iż żadnej dotąd kobiety nie pożądał tak silnie. Musiał hamować się i z wysiłkiem opamiętywać, musiał przemocą powstrzymywać własne ręce, by nie spełniły jego szalonych chęci. Widział zamaskowane pośród koronek zapięcie stanika jej na piersiach, widział linję sukni, obejmującą jej wysmukłe kolana. Męczył się i aż uśmiechał bezsilnie. Nie pojmował, jak zdoła doczekać tej jakiejś chwili nieodzownej, gdy będą sami.
— Muszę widzieć panią jutro.
— Jutro nie mogę.
— To niemożliwe. Ja muszę...
Uśmiechnęła się leniwie, rozumiejąc. Ruszyła głową, patrzyła. Te oczy jej dręczyły go, wyzywały w cieniu.
Miała twarz śniadą o cudnym owalu, czarne, czarne włosy, brwi, rzęsy. I tylko krąg wąski oczów jasny, zimno błękitny, niezrozumiały.
— Gdzie pani będzie, ja wszędzie przyjdę. Gdzie pani będzie?
Odpowiedziała, że będą wieczorem w teatrze Niccolini — oboje z mężem.
Nie uzyskał nic więcej przed rozstaniem. Nazajutrz przez cały dzień czekał na tę chwilę. Poszedł z Fanem, wieczór spędzili tak samo we czworo, jak poprzedni.
Jej piękność niezwyczajna, jej zbyt bogaty strój ściągały oczy tłumu ku ich loży. Wiedziała to, ale nie była próżna. Była leniwa i obojętna. Lubiła raczej wygodę, niż tryumfy, raczej przyjemność, niż szczęście. Jej zmysłowość nie była namiętnością, tylko stanem.
Emil znów szalał od męki i przeczuwanej, niezna-