nej rozkoszy. Patrząc na nią, słuchając jej głosu, myślał nieustannie o cudnych, dzikich, mściwych, złych pieszczotach, które jej wymierzy, jak karę. Będzie gryzł jej twardą, gładką, kremową szyję i małe piersi, przebiegłemi rękami będzie jej całej dokuczał, pieszcząc. Och, przestanie być taka leniwa i spokojna. Będzie płakała i prosiła o litość.
Ściskał po kolei jej palce, sztywne od ponawlekanych pierścionków. Podnosząc jakiś drobiazg upuszczony, wziął w dłoń jej nogę, cienką w kostce, jak pęcina antylopy. Groził, by nie igrała z nim. Żądał widzenia, jakby mu było należne.
Gdy Ephraïm z Fanem stanęli na chwilę w korytarzu, pocałował ją w szyję.
Zaledwie tylko cokolwiek przymknęła oczy, spokojna i bezpieczna w ogniach obudzonego pragnienia.
Z teatru poszli na kolację na via Tornabuoni. W drodze rozmawiali o odegranej sztuce, Emil nic o tem nie mógł powiedzieć.
Był znów przy niej.
— Jutro, — domagał się. Ale już sama, sama — —
— I dlaczego jutro? — pytała znudzona.
Szła bez wdzięku, jak zwykle kobiety wschodu. Ale miała niezrównaną linję postaci, cała owinięta w znikomy płaszcz teatralny z czarnej i brzoskwiniowej gazy. Mocna, prosta i wysmukła, jak łodyga rośliny.
— Więc dobrze, — powiedziała nagle, powoli i niechętnie, gdy już umilkł.
— Dobrze? O nieba! Kiedy?
— O dziesiątej rano.
Fala drżenia i niemocy przeciekła mu przez żyły.