Page:Hrabia Emil.djvu/161

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

bez skwapliwości, raczej ze znużeniem, przedstawił Emila swej żonie.

— Pan jest z Polski — zapytała. — Ja tam mam rodzinę. Och, my w każdym kraju mamy krewnych — —

Wystarczyło jednego zamienionego spojrzenia, aby Emil zorjentował się w zagadnieniu. Nabrał odrazu humoru, ożywił się niezwyczajnie, usiadł blisko i w półcieniu łatwo konwersował. Każde najobojętniejsze jej słowo, poruszenie powiek, domknięcie ust, leniwe infleksje głosu — wszystko było nasycone zmysłowością nagą, zupełnie jawną, nie potrzebującą żadnych komentarzy, aż cyniczną, choć przytem biernie spokojną, gdyż mogącą się o każdej chwili nasycić.

Mówiła dość powoli, słowa przeważnie napół drwiące, prawie nieuprzejme, pogardliwe. Ale Emil nie zadawał sobie trudu wnikania w ich treść. Trzymała rękę na tej samej poręczy, co on, nie usuwała jej wcale, pozwoliła bawić się swemi palcami. Była piękna, obwieszona klejnotami, jak bóstwo asyryjskie. Na twardem, gładkiem, jednolitem ciele dekoltu przelewało się płynne światło kamieni. Po kremowej szyi spływały wciąż jakby krople światła i wsiąkały w koronkę stanika. Miała brylanty na palcach, na przegubach rąk, w uszach, nawet we włosach, czarnych, jak noc.

Oczy jej — dziwne, wąskie, zbyt długie i zbyt dalekie od siebie, patrzyły dumnie i leniwie, usta, pełne i małe, miały kolor raczej trochę bronzowy, niż czerwony, jak u Arabek. Emil pomyślał: si tu les avais vues sourire, et leurs dents briller entre leurs lèvres brunes...

Od nagości jej ręki, którą trzymał, ręki gładkiej i szczupłej, szedł na Emila rozkoszny płomień. Gdy mówił, głos mu drżał i cichnął. W sferze szelestu jej

159