Page:Hanns Heinz Ewers - Żydzi z Jêb.pdf/66

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

przemawiał — słyszano wśród nocy ostatnie jego słowa:

„— — położyć pierwszy kamień tej jeszcze nocy! A w krótkim czasie świątynia nasza będzie tu stała — większa, wspanialsza niż dawniej! Chwała Jahwie, Panu zastępów niebieskich!“

A tłum podjął te słowa, krzyczał i radował się.

Jedonja drżał. „Coś ty powiedział?“, powtórzył. Potem zastanowił się. „Nie — nie — to niemożliwe — tego nie mogłeś powiedzieć! Jakiś demon szepnął mi te słowa do uszu!“ Zaśmiał się, ciągnął dalej: „Staję się bardzo starym, dziecinnym! Myślałem właśnie, że — Ale wszak to głupstwa! Przypominam sobie dobrze, powiedziałeś mnie i synowi memu, że żałoba nasza skończona! Że powinniśmy pić i ucztować —“

„Tak, to powiedziałem“, przerwał mu Jehiel, „oto orędzie arcykapłana i Rady: Zakończcie żałobę swą! Ucztujcie i pijcie wino! Złóżcie szaty żałobne! Używajcie znowu maści i odwiedzajcie żony wasze! Ale, Jedonjo — świątyni waszej nie wolno wam już odbudować!“

Jedonja patrzył nań nieruchomy. Potem nagle wywrócił się — jak wół egipski, któremu kamienna maczuga rzeźnika rozbiła czaszkę. Jehiel przyskoczył doń, podniósł go, poprowadził go do ławki.