Page:Hanns Heinz Ewers - Żydzi z Jêb.pdf/175

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

wiadała żadnej z tych bajek. Żadnej bajki Grimma lub Bechsteina lub Musaeusa, które nam opowiadała, gdyśmy jeszcze byli dziećmi. Żadnej bajki Andersena, Wildego lub Dumasa ojca. Nie są to wogóle bajki, to co im opowiada. Dzieci tylko tak je zowią, gdyż brak im innego wyrazu. Są to raczej krótkie, liryczne wylewy lub obrazki nastrojowe, jeśli tak rzec można. Lecz wrażenie, jakie wywołują, jest zdumiewające: gdy matka zamilkła, dzieci długo jeszcze siedziały, patrzały w powietrze jakby zhypnotyzowane i widziały dziwny obrazek nocny, namalowany głosem starej kobiety. Za gazetą swą zanotowałem sobie parę z nich. Oto jeden:

„Siedziało ich dwanaścioro w kupie, czarownice i czarodzieje. Jedli zupę piwną. A jako łyżka służyła każdemu z nich przednia kość ręki szkieletu.

„Węgle w kominie żarzyły się czerwone, świece dymiły się, a z talerzy wiał zapach świeżych grobów.

„Skoro Maribas się śmiał, lub skoro płakał, brzmiało to, jak gdyby stary smyczek jęczał na trzech strunach połamanych skrzypiec.

„Najstarszy z czarowników zaś otworzył księgę czarów przy świetle świecy. Biegła po niej mucha, której skrzydła były spalone.

„Mucha brzęczała; przylazł wielki pająk, żółty pająk o grubym włosistym brzuchu.