Page:Hanns Heinz Ewers - Żydzi z Jêb.pdf/169

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

staje — wszystko jest zdrowe i cale, niema nawet najmniejszego zadraśnięcia. Co to jest?‘ A mały Moryc, z sceptycznego rodu, odpowiada: ,Przypadek, panie profesorze!‘ — ,Dobrze‘, mówi profesor, ,może być, że to przypadek! Lecz na drugi dzień znowu idę na wieżę, znowu dostaję zawrotu głowy, znowu spadam — i znowu nic mi się nie staje. Jakbyś to teraz nazwał?‘ — ,Szczęście!‘, odpowiada niewierny Moryc. Ale cierpliwy nauczyciel nie traci kontenansu. ,Przypuśćmy‘, ciągnie dalej, ,nazwij to szczęściem. Lecz wyobraź sobie teraz, że w następne dnie znowu idę na wieżę, znowu dostaję zawrotu i za każdym razem znowu spadam. Poraź trzeci, czwarty, piąty! Łagodnie unoszą mnie wietrzyki i dobijam do kamieni w głębi, nie tracąc ani włoska. Powiedz mi, Moryc, jakbyś to teraz nazwał?‘ — ,No teraz to już wprawa!‘, odpowiada niepoprawny Moryc.

Istotnie, kochany bracie, u matki to już także jest więcej niż czysty przypadek! Musi to być conajmniej, wprawa!‘

Niestety matka nasza nie poprzestaje na życzeniu ,dobrego‘. Zapewne, że musiał ją już ktoś głęboko urazić, zanim się zdecyduje, życzyć mu ,złego‘. Chętniebym z nią był raz o tem pomówił, lecz odmawia wprost pogadanki na ten temat. To, co tu podaję, słyszałem tylko od innych, gdyż sam nie