Page:Dusze z papieru t.2.djvu/213

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
209
 
 

Sem Benelli napisał sztukę, na której widok robi się zimno; »Grand Guignol« paryski kraje wciąż jeszcze na swej scence ludzi żywcem na kawałki, wszędzie tańczą »Vampyr-Tanz«, w którym straszliwa niewiasta przegryza jakiemuś młodzieńcowi na scenie gardło i pije jego krew jak Veuve Cliquot z żółtą etykietą — czemuż sobie sympatyczny Japończyk, rodem z Debreczyna, nie ma pozwolić na zaduszenie jednej kokoty i czemu niema potem zemrzeć na scenie wśród cholerycznych drgawek? Słusznie! Niech sobie dusi i niech sobie umiera. Wolno w kinematografie, wolno i na scenie, tembardziej, że się to wszystkim bardzo podoba, bo powtarzam, że »Tajfun« będzie miał ogromne powodzenie.

Autor wszystko uczynił, aby je sobie zapewnić i w istocie, trudno pod tym względem o większą pomysłowość; starał się wszystkiemi siłami o »sensacyjność« sztuki, o sensacyjność w stylu powieści kryminalnych. Lepszej historyi nie wymyśliłby ani Maurice Leblanc, ani Fergus Hume (ten »robi w mumiach«), ani Conan Doyle (ten obcina tylko uszy w ostatnich czasach, morduje mniej), ani Filip Oppenheim (ten zabija tylko z rewolweru i rozbija automobile w skrytobójczych zamiarach). Historya jest sensacyjna, sama przez się, przytem zaś sensacyjnem jest tło. Tło jest japońskie. Banzaj! — krzyknięto na parterze, — Eljen! — odgrzmiała ga-