Page:Dusze z papieru t.2.djvu/193

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
189
 
 

dają jak groch i jest dobrze. To są najmilsze w komedyi chwile, powiedziałbym — dziewicze chwile, gdyby nie łobuzowski de Flers, który takiego dziewictwa nie uszanuje długo i za chwilę wiedzie je na bezdroża i farsa zaczyna szumieć na scenie jedwabną halką od Wortha, że aż anioł w budce suflera zakrywa oczy ręką i płacze.

Historya »czuwającej miłości«, która z mieczem płomiennym stoi na straży u pierwszej kulisy, jest jasna i prosta. Słucha się jej z miłą przyjemnością, z zadowoleniem, jakie się ma w słoneczny, bardzo jasny dzień; sztuka de Flersa i Caillaveta nie jest fabrykatem byle jakim; ma w sobie tyle uroku i jest tak pociągająca, że się ręce składają do oklasku. Dobre są takie sztuki, które są uscenizowanym romansem, znakomicie pisanym, zaczynającym się pogodnie i pogodnie zakończonym.

Gdyby opasły Tristan Bernard miał humor i wyborny dowcip obu autorów »Miłości«, on właśnie pisałby takie rzeczy, przez »pół drwiąco, przez pół seryo«, wykwintne, lekkie, nie nużące i zgrabne, mieszaninę z wesołych łez i farsowych tragedyi, które u słuchaczy budzą echa najweselsze, takie sztuki, które na pierwszy rzut oka robią wrażenie, jakby były świetną, wesołą parodyą sceniczną okropnych dramatów, pełnych krwi, łkań i jęku, zdrad i niewierności, satyrą na dramatyczne kolubryny, które strasznie dy-