Page:Dusze z papieru t.2.djvu/166

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
162
 
 

sumienny bankier, i zawsze bankier, nawet wtedy, kiedy filozofuje na temat bankructwa odziedziczonych ideałów u kochanka swojej córki. Ten »filozoficzny« ustęp jest naprawdę złotem w ustach tego bydlęcia, które trudno winić za to co robi i mówi, bo taki zawsze on był i innym być nie może.

»Bo i cóż to jest śmierć? Coś, czego nie znamy, o czem najmniejszego nie mamy wyobrażenia. Cóż więc za szaleństwo mieniać dobrowolnie rzecz pewną, dla niepewnej, ważyć się na tak ryzykowny krok w przepaść?«

Kupować niepewne akcye? Żaden solidny bankier niema nic do czynienia z poezyą ani domem waryatów. Tak doskonale maluje się w tej chwili śmiertelny strach na jego twarzy, że znać, jak po niej pełza.

I dlatego ten Lebourg jest w sztuce Bernsteina autorem najlepszej bezwarunkowo sceny prawdziwej do drżenia, ohydnej do wstrętu. Kochanek jego córki oświadcza mu, że za chwil kilka palnie sobie w łeb. Lebourg błyskawicznie kombinuje: jeśli ten potomek szlachetnego rodu będzie żył, zrobi się skandal. Lebourg na lat kilka będzie odsunięty od towarzystwa i zapłaci sześćkroć sto tysięcy; jeśli się młodzian zastrzeli będzie córka konać długi czas z męki i bolu, czyli z dwojga złego, lepsze sześćkroć i ukoronowane towarzystwo. Więc Lebourg rozkłada-